sobota, 9 kwietnia 2011

Pocztówki z Krakowa

Teraz lecą widoczki, a kiedyś tam jakieś przewały z komórki, czyli głupie napisy i hardkory.

Bar Kazimierz. Za 3 złote, plus 5 groszy za plastikową łyżkę, dostaniecie bardzo dobry kapuśniak. Kapusty i ziemniaków mnogo, kiełbasy także. Bar jest klimatyczny, można się w nim nawet, z tego co widziałem, zdrzemnąć i nikogo to nie dziwi. Swojsko i błogo.

Krótka opowieść o gołębiej miłości.


Wszystko to na wawelskich murach.


Jakieś większe wydarzenie na niewielką skalę. Parę odpicowanych maluchów. Ale bez przegięć.





To wszystko na Kazimierzu. Kolorowe ruiny, kafejki, dużo gości z zagranicy, modnej młodzieży, lokalnej banditierki, drogich spożywczaków. Znamienne wydało mi się to, że o ile we Wrocławiu zaczepiacze zwykle proszą o dorzucenie się z groszy na piwo, o tyle w Krakowie wołali ode mnie złotówkę.

To zdjęcie ma walor głównie sentymentalny. Przez wiele lat Kraków składał się dla mnie głównie z okolic dworca głównego i terenów ościennych. Nie ma się co za długo rozwodzić, był po prostu stacją przesiadkową. A wiele się zmieniło. Od jakiegoś czasu nie ma dworca autobusowego, jest wielki plac. Wygląda to wcale nieźle. Dużo miejsca do spoczynku na świeżym powietrzu. Obok jakaś galeria, do której nie wchodziłem.


Proste. Albo nauczysz się tańczyć albo ci wpierdolimy.



To lubię najbardziej.

Brak komentarzy: