poniedziałek, 21 marca 2011

Prosto z mostu, czyli topienie marzanny

Dziś był wielki dzień. Należało go oblać piwem, winem, ogólnie trochę się sponiewierać, oczywiście w miarę możliwości. Pierwszy dzień wiosny. Było nieźle. Trochę groteskowo, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę rozmiar marzanny samej, dość karłowatej w tym akurat przypadku, ale i tak warto było.

Marzanna. Nieduża.



Zwodowana, poszła na dno może nie jak kamień, ale jak radziecki ubot. Trochę to trwało, walczyła długo, wspomagana kijem poddała się i zasmakowała odrzańskiego mułu.


Z innej, ale wciąż tej samej beczki, czyli prosto z mostu - były już pewnie takie historie, most to temat wdzięczny jako podłoże pod markerową komunikację. A więc po kolei:
















Plus parę innych:


Kopczyk. Szkodniki już są.

Bestia zerwała się do lotu zaraz po tym, jak ją namierzyłem. Instynkt, taka jej mać.

Polskie squaterstwo istnieje.

Tutaj natomiast za nic nie jestem w stanie wam powiedzieć, o co chodzi. Napis tajemniczy, może niedokończony.

Brak komentarzy: