czwartek, 10 marca 2011

Manifa, Wrocław, 2011

Zapóźniona fotorelacja, ale nie miałem do tego serca. Przytłoczyły mnie poważniejsze sprawy, jak kwiatki, gruzy i bohomazy na ścianach.
To oczywiście żart. Tak na serio to przytłoczyło mnie lenistwo, bo zdjęć z wydarzenia wyszło jakieś 150, selekcja była długa i bolesna, do tego nie za bardzo skuteczna, jak mniemam. Modliłem się nad każdym usuniętym, pojęcia nie mam, kiedy wychodzi jak trzeba. Podobnie jest z kadrowaniem - każdy centymetr zdjęcia to długa rozkmina, czy aby na pewno usuwać, może to jest ten dobry fragment, a nie zły. Serio. fotografia to rzeź.
Parę słów o samym wydarzeniu. Miało miejsce w niedzielę. Jak na niedzielne popołudnie, ludność nie dopisała. Można się tylko domyślać przyczyn. Pierwsza teza - kobiety Wrocławia nie są zainteresowane problematyką poruszaną podczas manifestacji. Druga teza - kobiety Wrocławia nie wiedzą o czym traktuje manifestacja. Trzecia teza - kobiety Wrocławia nie miały pojęcia o samej manifestacji, bo zawiódł dział propagandy. Czwarta teza - tego dnia i o tej porze miały miejsce sprawy pilniejsze niż walka o ideały równości. Piąta teza - wrocławianie twardo trzymają swoje baby krótką ręką acz silną i mowy o udziale w zdarzeniu nie było.

W zasadzie nic wielkiego. Trochę krzyku, buczenia i klaskania, runda po rynku, czerwone kartki dla prominentów. Zera zadym i awantur. Ktoś tam miał tylko żal do policji, że nie rejestruje wydarzenia. Nie do końca wiem, czy to zastrzeżenia zasadne czy nie. Tłum zachowywał się spokojnie, skupiając się na swojej roli i ignorując widzów. Ogólnie nudy, ale chyba tak jest lepiej. Po krew i dramat zapraszam do Libii.

To by było tyle wstępu, pora postawić kreskę, żeby nie wchodzić w obszary związane z koniecznością wprowadzania parytetów. Zdjęcia:

Brak komentarzy: